Paulina Wąsiel, Dębno
laureatka III lokaty XLI OLiJP
uczennica 3. klasy
II Liceum Ogolnokształcące im. Marii Skłodowskiej-Curie
w Gorzowie Wielkopolskim
W jednym ze swoich esejów Czesław Miłosz określa szczęście jako stan trwania „w wiecznym tu i teraz”, totalnego oderwania od myślenia o przeszłości i przyszłości. Niestety, skomplikowana konstrukcja człowieka zawiera w sobie zdolność do zapamiętywania i wspominania, prawdopodobnie największe przekleństwo i błogosławieństwo, o iluż bowiem rzeczach każdy chciałby zapomnieć, a kim stałby się z kolei pozbawiony swej pamięci? Człowiekiem znikąd, bez tożsamości, a jednocześnie najszczęśliwszą istotą na ziemi? Problem ten literatura i filozofia poruszały już od najdawniejszych czasów, wszak dzięki pamięci o rycie mógł funkcjonować kult, ludzkość za pomocą pamięci o swych antenatach właśnie i kultywowania jej oswoiła śmierć-nie była ona końcem, ale przejściem, pamięć o przodkach gwarantowała inną formę bytu po śmierci i odsuwała strach przed niebytem, zapewniała ciągłość istnienia.
W XX wieku problem pamięci stał się jeszcze bardziej palący - jak wspominać, a więc i mówić o pierwszej i drugiej wojnie światowej, wydarzeniach ten wiek doświadczających i wyróżniających, determinujących losy wielu ludzi, nawet tych urodzonych po wojnie, wydarzeniach, które ludzkość chciałaby ze swej pamięci wymazać, dokonać tzw. wyparcia, a których pozbyć się nie może i chyba nigdy nie będzie mogła? Jak pamięć jednostkowa, opowieść każdego człowieka ma się odnosić do pamięci zbiorowej, historycznej?
Wobec Wielkiej Historii człowiek staje się mały i bezbronny, przestaje się liczyć jego jednostkowy los, historia wdziera się w jego życie i nie daje się zapomnieć, ciągle powraca. Nie może się jej pozbyć ze swojego życiorysu Kilgore Trout, alter ego Kurta Vonneguta, autora Trzęsienia czasu, fabularyzowanej, nieco fantastycznej autobiografii, w której próbuje rozliczyć się ze swoim życiem. Snując tę opowieść, poprzetykaną licznymi dygresjami, dziejącą się w dwóch, równoległych czasach, przywołując kolejne, autentyczne postacie swoich, krewnych, znajomych, przyjaciół Vonnegut odtwarza w swojej książce losy własne i rodziny na podstawie wspomnień - jest to powiastka nieuporządkowana, wydarzenia nie następują po sobie w porządku chronologicznym czy przyczynowo-skutkowym. Autor pisze tak, jak zapamiętuje człowiek - niedokładnie, nie po kolei, wybiórczo. Wiele przeżyć z dzieciństwa przypomina się dopiero w dorosłości, wiele wspomnień tkwi przez lata w pamięci podświadomej, nieuświadomionej i - jak u Prousta - musi zadziałać jakiś bodziec zewnętrzny, smak, zapach, obraz, by człowiek olśniony został nagle jakimś krótkim mignięciem, by wspomnienie wypłynęło, a potem zajęło należne mu miejsce w ludzkiej opowieści. Ta swoista anamneza, dopomnienie samego siebie, poskładanie ułomków własnej przeszłości staje się właśnie celem Vonneguta w Trzęsieniu czasu. Jego małą historię wciąż jednak przenikają echa tej większej, przez pamięć jednostkową przebija pamięć zbiorowa o „drugiej nieudanej próbie samobójczej ludzkości”, jak Trout nazywa II wojnę światową. Jednostka nigdy nie będzie funkcjonowała w idealnej separacji od ogółu, więc i jej pamięć będzie zawsze powiązana z wielką pamięcią ludzkości i - w sposób uświadomiony albo nieświadomy - pamięć ta także będzie wpływać na kształtowanie się tożsamości. Podobne przedstawienie pamięci zaobserwować można w tzw. prozie środkowoeuropejskiej. Tu też przez historie zwykłych ludzi - bohaterów Jerzego Pilcha, Bohumila Hrabala, Andrzeja Stasiuka czy Pawła Huellego - przebija Wielka Historia, a cała opowieść staje się opowieścią o losie każdego człowieka. Pamięć o Dawidku Weiserze staje się dla narratora tej powieści w pewnym momencie nieznośna, przez nierozwiązaną tajemnicę męczy go wciąż wspomnienie Weisera Dawidka‑Żydka i po latach determinuje ono postępowanie opowiadacza – jako dorosły człowiek stara się on przecież wyjaśnić zagadkę fascynującego go kolegi z dzieciństwa. Jest to pamięć nieco magiczna, fantastyczna, chłopiec - Dawidek - urasta w niej do rangi bohatera, symbolu. Nic dziwnego, pamięć o dzieciństwie, tym niesamowitym okresie, zawsze będzie pamięcią w jakiś sposób zafałszowaną, zmetaforyzowaną, jakby „przerośniętą”, czy, po schulzowsku, mityczną, ale oddziaływującą na późniejsze życie.
Tak też jest w Tysiącu spokojnych miast, przesiąkniętej oniryzmem powieści Jerzego Pilcha, której narrator, Jerzy, wspomina swoje młode lata, wolne od nałogu, barwne, przepełnione symbolami i przepowiedniami jego obecnego życia. Cofając się do przeszłości, zanurzając w niepoukładanych wspomnieniach przemieszanych z marzeniami i snami, Jerzyk próbuje ustalić swoje miejsce w dorosłym życiu i świecie, który nie ogranicza się już tylko do rodzinnej Wisły. Narrator ma więc świadomość wielkiej mocy oddziaływania przeszłości na teraźniejszość i to w przeszłości szuka odpowiedzi na dręczące go pytania i sensu. To tylko jego pamięć, tylko jego opowieść - a u Pilcha przecież „jak nie gadasz, to nie żyjesz” - jego rodowód, pochodzenie, prywatna historia pielęgnowana przez lata, mająca dać mu teraz poczucie bezpieczeństwa.
Bohaterowie i narratorzy tej prozy, nie pozbawieni swoich małych przywar, swojscy, przeżywający wzloty i upadki na tle toczącej się w dali historii, która czasami jednak wciąga ich w swoje zawiłości - bohater Jak obsługiwałem angielskiego króla Hrabala zostaje w pewnym momencie hitlerowcem - to bohaterowie dzięki pamięci funkcjonujący, pamięć konstytuuje ich w świecie, przeszłość określa ich tak samo jak teraźniejszość, mimo, że jest to przeszłość wykoślawiona, groteskowo melancholijna, żaden z nich nie chce się jej wyprzeć. Jednocześnie wszyscy mają świadomość, że opowieść musi trwać, trzeba spoglądać także w przyszłość.
Czasami jednak pamięć o czymś jest tak bolesna i uciążliwa, że nie pozwala zupełnie skupić się na teraźniejszości, staje się balastem nie pozwalającym normalnie funkcjonować. W prozie XX wieku takim balastem będzie najczęściej wspomnienie wojny i holokaustu, związanych i nimi dylematów, koszmarów, trudnych wyborów, cudzej śmierci i poczucia winy, a także konieczności wyrzeczenia się samego siebie. W Dziewczynce w czerwonym płaszczyku Romy Ligockiej powracające ciągle obrazy powodują u bohaterki depresję, stają się czymś, z czym nie może sobie ona poradzić. Nie da się bowiem odciąć od tego, kim się było kiedyś, ani pozostawić zupełnie za sobą tego wszystkiego, co się przeżyło. Nawet uparte „A jakie to ma teraz znaczenie” powtarzane przez Marka Edelmana w Zdążyć przed Panem Bogiem Hanny Krall nie przekona mnie - ma znaczenie i to ogromne, skoro sama pamięć o tych czterystu tysiącach ludzi, którzy po prostu obok Edelmana przechodzili, każe mu teraz walczyć o każde życie, chronić najlichszy płomień świecy. Przeżycie wojenne, to całkowite wciągnięcie w dramat historii, a nie podglądanie z boku czy jednorazowy występ, zawsze pozostaje w człowieku, tak mocne wyciska piętno na jego pamięci, tak samo jak przeżycia obozowe, do których wracał potem w swojej prozie Gustaw Herling-Grudziński, czy udział w powstaniu - z pamięcią o tym wydarzeniu pogodził się Białoszewski dopiero po blisko trzydziestu latach. Jak dobra to pamięć pokazuje świetnie właśnie jego Pamiętnik z powstania warszawskiego - to tak, jakby człowiek nakręcił w swojej głowie film, który potem odtwarza, ze wszystkimi szczegółami wyłapanymi z chaosu, przypadkowo zarejestrowanymi. W przypadku wspomnień z okresu wojny jednostkowe historie, tak przecież różne, wcale nie bohaterskie, tragiczne składają się na obraz tego wydarzenia w pamięci zbiorowej, a jednocześnie są od niego bardzo czasami odległe - pamięć zbiorowa to pamięć uwznioślająca, bardziej symboliczna, heroizująca, mityczna - wielka pamięć ludzkości, dzięki której każde nowe zdarzenie stawało się dla Brunona Schulza tylko powtórzeniem, często fantastycznym odwzorowaniem pierwotnej historii, opowieści, której rodowód ginie w początku dziejów.
W opowiadaniach ze Sklepów cynamonowych i Sanatorium pod klepsydrą pamięć, ciągłe szperanie w jej zakamarkach, tworzenie nowych wariantów tej samej opowieści staje się treścią życia bohatera zafascynowanego mitem, który można na tak wiele sposobów przeżyć i przekształcić, a równocześnie zawsze do tego samego sprowadzić. Pamięć jednostkowa wypełniona wspomnieniami dziecka, nie klasyfikuje, wybiera, układa, ale przyjmuje wszystko takim, jakim jest, staje się egzemplifikacją pamięci zbiorowej, wspólnotowej, pamięci ogólnoludzkiej - wielką księgą niesamowitości świata, historii od samych początków, historii, która trwa do dziś. To przecież w momencie przerwania pisania miał skończyć się wielki ród Buendiów, bohaterów Stu lat samotności Gabriela Garcii Marqueza. Wokół wspominania, szukania swoich korzeni obraca się całe ich życie, los naznaczony powtarzalnością, odtwarzaniem tego samego scenariusza. Zapomnienie w Macondo, oderwanie nazw od przedmiotów wprowadza chaos, zagrożenie, bezpieczny świat wioski zaczyna się rozpadać. Na szczęście ratuje go Urszula, piastunka historii rodu, opiekunka pamięci, jedyna postać żyjąca przez niemal całą powieść Marqueza. Ta magiczna pamięć jest dla mieszkańców Macondo tak ważna dlatego, że oni nie tylko ją przywołują i kultywują, ale i na nowo przeżywają.
To, niestety, udaje się tylko w tej surrealistycznej rzeczywistości. W zwykłej rzeczywistości straconego czasu odzyskać się nie da, tak samo, jak nie można powrócić do minionych wydarzeń, co próbował zrobić Wiktor Ruben w Pannach z Wilka Jarosława Iwaszkiewicza. Jego powroty do dawnego świata odkrywania i dojrzewania nie są powrotem do mitycznego matecznika, a tylko wzmagają rozczarowanie dorosłym życiem. Rozpamiętywanie beztroskich lat staje się sposobem ucieczki od teraźniejszości, bezpieczna przestrzenią zamkniętego już okresu w życiu, na który można wciąż spoglądać, ale do którego nie można już wejść. Ten eskapizm, wędrowanie pośród wspomnień w prozie Iwaszkiewicza kończy się bolesnym powrotem, po którym bohater jeszcze wyraźniej i w jaskrawszych barwach dostrzega jałowość swojej egzystencji. Pamięć jest tu więc radością, ale samo przypominanie - smutkiem.
Wszystko jednak lepsze jest od całkowitego zapomnienia. I nie chodzi tu tylko o patetyczne Naród, który traci swoją pamięć, przestaje być narodem, choć to piękne słowa podkreślające rolę pamięci w utrzymaniu wspólnoty. Człowiek, który odcina się od swoich korzeni, wyrzeka własnego pochodzenia, rodowodu traci także cząstkę siebie. To, co zapomniane, tak jak i to, co niewypowiedziane, nie istnieje. W Czekając na barbarzyńców Johna Maxwella Coetzeego zapomniany zostaje cały lud, a nowa społeczność będąca jego następcą oderwana od czasu i przestrzeni, funkcjonująca w nieokreślonym miasteczku bez historii i przeszłości nie ma swojej tożsamości. Brak jej utrwalonych tradycji, wartości, kultury, przez co poddaje się z ufnością małego dziecka manipulacjom i demagogii, nie potrafi się obronić, bo nie jest na niczym osadzone. Odkopujący rudymenty starego świata sędzia miejski jest w swoich działaniach odosobniony i niezrozumiany, pozostaje sam z zapisanymi dziwnym językiem tabliczkami, świadectwem istnienia praopowieści, której już nikt nie chce dzisiaj czytać. Pozbawieni pamięci ludzie wolą sobie nie przypominać i żyć na świecie według własnych, jaki im się wydaje, zasad, więc unieszkodliwiają i samego sędziego, starego i śmiesznego, natrętnego głupca z glinianymi tabliczkami, jedyną materialną pamiątką świadczącą o czyimś istnieniu.
Żadna pamiątka nie równa się jednak ludzkiej pamięci, która, niedokładna i fantazjująca, jest mimo wszystko najtrwalszym tworzywem świata. Zlewające się w jedną rozmaite historie pojedynczych ludzi, wiele głosów mówiących o tym samym, wciąż powtarzające - są gwarantem ciągłości istnienia świata, nie tylko w literaturze, ale i w rzeczywistości. „Jedyne, co się naprawdę liczy, to wieczna teraźniejszość” mawiał Karol Strickland w Księżycu i miedziaku Maughama. Ale aby ta teraźniejszość wciąż się stawała, wciąż się na nowo ustanawiała, by po heraklitejsku „wszystko płynęło” musimy mieć świadomość, że już kiedyś wchodziliśmy do tej właśnie rzeki. Dlatego pamięć w literaturze, raz przedstawiana jako dobrodziejstwo, raz jako ciężar i przekleństwo, musi istnieć, a pisanie jest jedną z form jej utrwalania. Przypominanie nigdy nie będzie łatwe, ale życie bez pamięci nigdy nie będzie prawdziwe.