Radosław Jurczak, Warszawa
laureat II lokaty XLII OLiJP,
uczeń I klasy
LXIV LO im. Stanisława Ignacego Witkiewicza w Warszawie
Czym jest właściwie tożsamość? Cogito ergo sum, owszem, jednakże – jak zauważył już Heidegger – z samego ergo niewiele wynika. Pytanie brzmi: co właściwie stwierdzam, gdy mówię: ja jestem, ja myślę? Ja – czyli kto? Takie pytanie najtrafniej określa problem tożsamości. Jeżeli istnieję, to istnieję jako ktoś, egzystencja, choć jest podstawą, domaga się jeszcze dopełnienia w postaci esencji (by użyć terminologii sartre’owskiej). W tej pracy przyjrzymy się zagadnieniu tożsamości w literaturze, różnym aspektom funkcjonującego w tekstach problemu „czym jest ten, kto jest”. Obraz chleba jest najlepszym obrazem głodu, pisał Tadeusz Różewicz. Istotnie, rzeczy często określają się wyraźniej poprzez swoje przeciwieństwa. Poszukajmy więc w literaturze tekstów, w których tożsamość jednostki zostaje zachwiana bądź zredukowana, a – być może – naszym oczom ukaże się interesujący obraz tej właśnie tożsamości brakującej. Trafniejszą metaforą naszej metody byłaby, być może, taka parafraza wspomnianego zdania Różewicza: nie tylko chleb jest najlepszym obrazem głodu, ale także głód – obrazem chleba.
Zacznijmy więc od początku. Właściwie od Początku, najbardziej pierwotnego z możliwych początków: opisu stworzenia świata z biblijnej księgi Genesis. W tym miejscu prosimy czytelnika o wyrozumiałość – wszakże Biblia również jest literaturą, a – jak się wkrótce okaże – odczytywać ją można na różne nietypowe sposoby, nie wchodząc bynajmniej na grząski grunt rozważań okołoteologicznych. Biblijny opis stworzenia jest w istocie aktem nadawania wszystkim bytom pierwotnej tożsamości – pomijając oczywistą kwestię tworzenia kształtów, rozmiarów i funkcji, główny („właściwy”?) akt stwórczy dokonuje się przez nadanie bytowi fundamentalnej „tożsamości ontologicznej”: I spojrzał Bóg na [tu nazwy stworzeń], i widział, że były dobre. Wszelkie konstatacje Stwórcy z konieczności muszą mieć moc sprawczą – więc istotnie, podstawowa tożsamość stworzenia polegała na tym, że było dobre. Stworzenia – a więc i człowieka. Już w ogrodzie Eden dokonuje się jednak akt pierwszej utraty tożsamości jednostki: ulegając kuszeniu węża, człowiek niejako wyzbywa (celowo unikamy tu teologicznie zabarwionego „wyrzeka”) się tej nadanej mu u zarania tożsamości bycia-dobrym. W zamian funkcjonować zaczyna – wraz z pojawieniem się wstydu i uświadomieniem sobie przez człowieka własnej nagości (być może ten moment jest kluczowy dla interpretacji Genesis) – nowa, ludzka już, nie boska, w pewnym sensie wtórna, nie-pierwotna tożsamość oparta nie na właściwościach nadanych, lecz na podmiotowej samoświadomości jednostki. Tożsamość człowieka nie rozpada się więc zupełnie, jednak pęknięcie u podstaw już się dokonało. Interesujący wydaje się fakt, że Biblia – tekst założycielski szeroko pojętej kultury Europy – rozpoczyna się właśnie od opisu utraty tożsamości.
Przenieśmy się teraz w czasie do wieku XIX, kiedy to Bolesław Prus w Lalce tworzy postać Stanisława Wokulskiego. Taki przeskok ma, oczywiście, swoje uzasadnienie: między Wokulskim a parą pierwszych ludzi zachodzi pewne podobieństwo – jak tamci wyzbyli się swej tożsamości pierwotnej, nadanej, tak też usiłuje się jej pozbyć bohater Lalki. W jego przypadku jest to nowy rodzaj tożsamości, ukształtowany w XVIII wieku, a w pełni ugruntowany właśnie w stuleciu XIX: tożsamość klasowa. Wokulski próbuje awansować społecznie (między innymi w celu zdobycia ręki arystokratki Izabeli Łęckiej, aczkolwiek nie wydaje nam się to jedyną motywacją); próbuje – i jest to jego tragedią. Zmiana tożsamości okazuje się niemożliwa, nawet pieniądze – środek jakoby wszechmocny – w gruncie rzeczy nie są w stanie uczynić z Wokulskiego członka arystokracji, pozostaje on wyłącznie kupcem (pomimo pozornego szacunku okazywanego przez część wysoko urodzonych), gdyż tożsamość klasowa – jak się wydaje – to rodzaj tożsamości nadanej. I jakkolwiek pierwszym ludziom udało się zburzyć tożsamość nadaną i zastąpić ją nową, tak Wokulski nie jest w stanie wyrwać się z konwencji społecznych, którymi został określony z urodzenia. Znamienne, że tożsamość nadana przez samego Stwórcę z Genesis nie jest tak trwała i niezmienna, jak nadana tożsamość klasowa u Prusa. Tożsamość dana/nadana okazuje się więc w Lalce tożsamością-więzieniem, natomiast jakakolwiek tożsamość kreowana okazuje się w gruncie rzeczy niemożliwa.
Cofnijmy się teraz nieco w czasie – niewiele jednakże. Problem tożsamości oparty na kategoriach klasowych podjął również – choć w dość specyficzny sposób – Fiodor Dostojewski w powieści Biesy. Właśnie w rzeczywistości określonej ściśle konwencjami społeczno-obyczajowymi, w środowisku arystokracji rosyjskiej wieku XIX, rodzi się Nikołaj Stawrogin. Główną zasadą funkcjonowania tej postaci jest negacja – czy raczej po prostu: odrzucanie, bo negacja sugeruje akt działania przeciw – tożsamości opartej na normach klasy społecznej, ale też całego społeczeństwa: bohater Dostojewskiego prowokuje skandale i awantury na salonach arystokracji, zwodzi socjalistycznych rewolucjonistów, kpi z prawosławia, wreszcie popełnia samobójstwo, gdyż, jak mówi, „byłoby to oszustwo ostatnie” (czy też „ostateczne”, w zależności od tłumaczenia). W tym radykalnym odrzuceniu własnej tożsamości nadanej (bo nadaną jest tożsamość wynikająca z konwencji czy prądów społecznych) z początku dopatrywać się można próby kształtowania nowej tożsamości, poszukiwania jej. Jednak kończy się to fiaskiem. „Czy nie rozumiesz, że ja dlatego jestem przeklęty, że nikim być nie mogę?” – mówi Stawrogin socjaliście Wierchowieńskiemu. Pozbycie się tożsamości nadanej staje się więc u Dostojewskiego z konieczności aktem unicestwienia tożsamości w ogóle – poszukiwania tożsamości dają jedynie repertuar rozwiązań z zasobu danego społeczeństwa, a kreowanie tożsamości przez samą jednostkę nie udaje się (czy też: nigdy nie jest to tożsamość prawdziwa, zawsze karmić się będzie wzorami z epoki czy z przeszłości, konwencjami; w takim ujęciu Stawrogin byłby niemalże antycypacją bohatera postmodernistycznego).
Trzęsienie ziemi nastąpiło u początków wieku XX (choć pierwsze jego oznaki widoczne były znacznie wcześniej) wraz z opublikowaniem prac wtedy jeszcze nie-tak-sławnego psychiatry Zygmunta Freuda. Ponownie, jak w przypadku Genesis, apelujemy o zrozumienie: prace Freuda są w pewnym sensie literaturą (zwłaszcza Wstęp do psychoanalizy); weźmy pod uwagę choćby fakt, iż był on swego czasu nominowany do literackiej nagrody Nobla (w geście zresztą dość ironicznym, gdyż – jako że nagrodę miano precedensowo przyznać pośmiertnie – nie można już wówczas było traktować tez Freuda inaczej, jak tylko jako literaturę). Freud wywarł zresztą ogromny wpływ na literaturę XX wieku, od surrealistów poczynając, na esejach o metodzie psychoanalityczne autorstwa J-P. Sartre’a kończąc. Uznaliśmy jednak, że najlepiej będzie sięgnąć do pierwotnej, nieprzetworzonej koncepcji freudowskiej. We Wstępie do psychoanalizy (a wcześniej w pracach bardziej naukowych) Freud formułuje tezę o istnieniu w ludzkiej psychice sfery tzw. nieświadomości osobniczej, która – będąc miejscem występowania utajonych lub wypartych ze świadomości pragnień, głównie seksualnych – wpływa na myśli i zachowania jednostki, i to nie tylko – co zwykle kojarzy się z teorią freudowską – poprzez sny czy znaczące przejęzyczenia, lecz również poprzez powodowanie ludzkimi czynami. Co taka koncepcja oznacza dla pojęcie tożsamości? Otóż wynika z niej, że w istocie rzeczy jako nadaną określić można każdą tożsamość, gdyż tożsamość będąca zadaniem czy kreacją jest możliwa wyłącznie przy udziale świadomości, natomiast staje się całkowitą fikcją czy złudzeniem, gdy świadomość determinowana jest przez sferę nieświadomego.
Czy w takim razie możliwe jest takie pokierowanie jednostką, aby – być może na poziomie nieświadomości osobniczej właśnie – jej tożsamość ukształtować w dowolnie wybrany sposób? Problem nie-swojej tożsamości pojawia się między innym w powieści Rok 1984 George’a Orwella. Jej główny bohater, Winston Smith (imię i nazwisko nieprzypadkowo są najpopularniejszymi w Anglii) funkcjonuje w totalitarnym świecie przyszłości, gdzie – za pomocą wszechobecnej propagandy (plakatów, filmów, akcji agitacyjnych) i nieustającej kontroli obywatela – rządzącej partii udało się zrealizować coś, co w gruncie rzeczy jest najgorszym (choć, o ironio, nigdy w pełni nieuświadomionym) koszmarem Freuda: jednostki myślą i czują to, co każe im myśleć i czuć partia, nieświadome tego pozwoliły jej ukształtować swoją tożsamość (czy możemy tu zresztą mówić o tożsamości w sensie ścisłym?). Smith, jedna z nielicznych jednostek, które nie poddały się procesowi „wszczepiania” tożsamości sztucznej za pomocą propagandy, musi zostać przez system schwytany i zniszczony lub przekształcony – istotnie, państwowy aparat bezpieczeństwa metodą długotrwałych tortur i manipulacji psychologicznej niszczy tożsamość Smitha i tworzy go na nowo wedle swych zamierzeń. „Winston (…) kochał Wielkiego Brata”, brzmi ostatnie zdanie powieści (Wielki Brat był ikoniczną postaci, symbolem Partii). Zauważmy jednak – kto kochał Wielkiego Brata? Winston? A czy możemy mówić o Winstonie, skoro jego tożsamość to „ciało obce” (chociaż – obce względem czego, dawny Winston przecież już nie istnieje)…? U Orwella tożsamość jednostki zostaje wykorzeniona i zastąpiona tożsamością nadaną, a jednostka nie jest tego nawet – w ostatecznym rozrachunku – świadoma.
Tożsamość zbiorowa, która staje się tożsamością jednostkową (jak, w gruncie rzeczy, miało to miejsce w dziele Orwella) jest głównym tematem powieści Arthura C. Clarke’a 2001: Odyseja kosmiczna (w tym miejscu znalazłaby się dygresja usprawiedliwiająca użycie przykładu z literatury science-fiction, jednakowoż mamy – mimo wszystko – trzeźwe wyobrażenie na temat stosunku między ilością tekstu a granicą cierpliwości czytelnika). Nie wdając się w szczegóły utworu, skupmy się na zakończeniu: oto astronauta David Bowman, wyrzucony ze statku kosmicznego, zostaje „przechwycony” przez Obcych – czy raczej przez Obcego: gigantyczny twór składający się z czystej świadomości, złożony z intelektów tysięcy podobnie „przechwyconych” istot rozumnych (i będący w swej nieskończonej jedności jakby echem koncepcji nieosobowego, wszech-jednego Boga Spinozy). Jaźń Bowmana wchłonięta zostaje przez nieskończoną „jaźń” obcego tworu (ma to, rzecz jasna znaczenie symboliczne, którym jednakże nie będziemy się tu zajmować). Tożsamość Bowmana (w serii obrazów opowiadanych techniką niemal Joyce’owską) zostaje, jak pisze Clarke, „w pełni urzeczywistniona” dopiero po przekształceniu w tożsamość zbiorową – czy raczej: dopiero, gdy przestaje istnieć. Czyżby więc Clarke sugerował, że pełna realizacja tożsamości możliwa jest jedynie poprzez utratę cech tożsamościowych?
Zakończmy w wieku XXI, kiedy to ważny jak nigdy wcześniej stał się aspekt kreacji tożsamości. U początków naszego stulecia problem ten podejmuje – jak i wielu innych myślicieli – Zygmunt Bauman, między innymi w części książki Płynna nowoczesność poświęconej zagadnieniu indywidualizmu w społeczeństwie ponowoczesnym (ewentualny zarzut, że książka ta nie należy do literatury pięknej odpieramy, mówiąc – za Rolandem Barthesem – „Cóż nie jest literaturą?”). Według Baumana człowiek epoki „płynnej” czy też późnej nowoczesności żyje pod presją kulturową, nakładającą na niego imperatyw ciągłego nie tylko doskonalenia się, ale także samookreślenia, nieustannego kreowania własnej tożsamości. Stań się biznesmenem, dobrą matką, człowiekiem szczęśliwym, lub wolnym, lub wewnętrznie spójnym, lub przeciwnie, lub posiadaczem, lub programowo nie-posiadającym artystą, a przede wszystkim – stań się takim sobą, jakim chciałbyś być w stosunku do reszty społeczeństwa. Wyglądaj, jak chciałbyś być widziany. Interesującym przykładem może tu być tytułowy bohater książki Raya Bradbury’ego Człowiek ilustrowany, będącej w literaturze anglojęzycznej swego rodzaju pozycją kanoniczną ze względu na antycypację przez autora właśnie zjawiska, o którym pisze Bauman (a, przypomnijmy, Człowiek ilustrowany powstał na początku lat pięćdziesiątych). Bohaterem utworu jest człowiek pokryty w całości kolorowymi tatuażami, które zmieniają wygląd i barwę w zależności od tego, z kim przebywa aktualnie ich właściciel. W ten sposób człowiek ilustrowany – chcąc czy nie – dopasowuje się do obserwujących go innych; co więcej, staje się on w pewnym sensie żywym obrazkiem, gdyż nikt, włącznie z narratorem a zarazem drugim bohaterem opowieści, nie postrzega go inaczej, niż przez pryzmat zmieniających się tatuaży, nie zwracając uwagi na rzeczywistą tożsamość ich nosiciela. Bradbury tworzy przewrotną wizję tożsamości kreowanej, która staje się niezbywalną tożsamością daną, a tym samym – przekleństwem.
Cóż zatem możemy powiedzieć o chlebie na podstawie różnego rodzaju głodów? Co można stwierdzić na temat tożsamości z analizy literackich problemów z nią? Przypatrzmy się bliżej. Czy problem Wokulskiego – problem niemożności zmiany tożsamości nadanej – nie wskazuje na sztywność i niezmienność tożsamości w epoce, która wydała Lalkę (i, swoją drogą, w epokach wcześniejszych, prowadzących do niej)? Czy Stawrogin i jego nihilistyczne, ale i tragiczne zarazem „nikim nie jestem” nie stanowi wyrazu kryzysu dotychczasowych danych „tożsamości konwencjonalnych” i świadectwa poszukiwania przez epokę, a zwłaszcza przez Rosją tej epoki, nowej tożsamości? Czy Freud i Orwell nie wyrażają lęku z jednej strony przed brakiem świadomej kontroli nad tożsamością, a z drugiej – przed totalitarną manipulacją tożsamościami jednostek, i czyż nie jest to lęk charakterystyczny dla ich czasów (i, jak się okazało, historycznie uzasadniony)? Czy Clarke’a wizja tożsamości wspólnotowej jako tożsamości doskonałej nie jest odpowiedzią na lęki epoki (Odyseja kosmiczna” powstaje w późnych latach sześćdziesiątych) przed wyalienowaniem człowieka ze społeczeństwa oraz rozkładem więzi między jednostkami? Czy wreszcie człowiek ilustrowany nie jest groteskowym portretem człowieka naszego wieku, który dotarł do absurdu i postawił znak równości między tożsamością kreowaną i daną, czyniąc z autokreacji jednostki nadaną regułę? A nad tym wszystkim – czy może raczej: w głębi, u korzenia tego wszystkiego – widać problem założycielski Europy, problemu rodem z Księgi Rodzaju: przekleństwo i konieczność tworzenia tożsamości wciąż nowej – od Rzymian przeciw „barbarzyństwu”, chrześcijaństwa przeciw (częściowo, co prawda) kulturze Rzymu, humanistów Odrodzenia przeciw średniowieczu, później nowoczesności przeciw XVIII wiekowi, i tak do dziś…