Tematy II i III etapu XLVIII OLiJP

XLVIII OLIMPIADA LITERATURY I JĘZYKA POLSKIEGO ZAWODY OKRĘGOWE (II STOPNIA), 17 LUTEGO 2018 ROKU

TEMATY

ROZPRAWKI:

1.    Poeci okresu staropolskiego – poeci dzisiejsi: jakie są między nimi podobieństwa, jakie różnice. Omów to zagadnienie, odwołując się do konkretnych autorów i utworów, ukazując postawy poetyckie, sposoby przedstawiania świata, podejście do języka, traktowanie odbiorcy.

2.    Raj utracony. Omów różne literackie opracowania tego toposu.

3.    Rola postaci drugoplanowych w powieści XIX w. Omów na wybranych przykładach.

4.    Śmieszyć – rozśmieszać – ośmieszać: różne funkcje śmiechu w kulturze. Omów ten temat na przykładzie utworów literackich należących do różnych gatunków.

5.    Proza literacka ostatniego ćwierćwiecza – obszary zainteresowań, formy wypowiedzi, obraz świata. Co Cię w niej zainteresowało najbardziej?

 

INTERPRETACJE:

1.    Zinterpretuj wiersz Mikołaja Sępa Szarzyńskiego Do Kasie, przywołując jako kontekst także inne przykłady staropolskiej liryki miłosnej.

2.    Franciszek Dionizy Kniaźnin, Do nocy. Zinterpretuj wiersz, odwołując się do innych utworów poetyckich, które mówią o przeżywaniu nocnej aury. Na czym polega swoistość obrazu nocy nakreślonego przez Kniaźnina?

3.    Jak wyrzec urzeczenie? Przeanalizuj pod tym kątem wiersz Juliana Przybosia Do ciebie o mnie.

4.    Zinterpretuj wiersz Marcina Świetlickiego Uniwersytety, zwracając uwagę na źródła i sposoby literackiego poznawania świata.

 

TEATR:

  1. Teatr krytyczny. Tradycja Zeittheater i współczesność. Omów na wybranych przykładach.
  2. Teatr w miejscach nieteatralnych. Co, Twoim zdaniem, leży u podstaw takich działań? Przedstaw na wybranych przykładach.
  3. W jaki sposób w dramatach S.I. Witkiewicza prezentowane są wartości ideowe i artystyczne? Omów zagadnienie na wybranych przykładach, a jeśli możesz, przywołaj realizacje sceniczne.

 

UTWORY DO INTERPRETACJI

Mikołaj Sęp Sarzyński (ok. 1550–1581)

Do Kasie

            Im pilniej na twoje oblicze nadobne

            patrzam i na oczy twe, gwiazdam podobne,

            tem mie srodzej palą płomienie miłości.

            Dla Boga, daj ratunk, ginę w tej ciężkości.

 

5          O wdzięczne stworzenie, pani urodziwa,

bacz to, że dla ciebie serce me omdléwa,

cierpiąc niewymowny żal i doległości.

            Dla Boga, daj ratunk, ginę w tej ciężkości.

 

Ustawne wzdychanie, słowa niezmyślone

10        i smętnemi łzami lice pokropione

niechaj cie przywiodą ku słusznej lutości.

            Dla Boga, daj ratunk, ginę w tej ciężkości.

 

Co za zysk stąd weźmiesz, że zginę dla ciebie,

który cie miłuję barziej niż sam siebie

15        i twojej się wdzięcznej dziwuję piękności?

            Dla Boga, daj ratunk, ginę w tej ciężkości.

 

Żywot, szczęście i śmierć i nieszczęście moje

dzierży w swojej władzy możne serce twoje;

co ty będziesz chciała, t<o> się ze mną stanie.

20        Dla Boga, daj ratunk, me wdzięczne kochanie.

                                   (M. Sęp-Szarzyński, Poezje zebrane, wyd. R. Grześkowiak i A. Karpiński przy współpracy K. Mrowcewicza, Warszawa 2001, seria: Biblioteka Pisarzy Staropolskich, tom 23)

 

w. 1–3 – wedle dawnych definicji miłości uczucie to dostaje się do serca przez oczy, stąd nie tylko ważne jest dostrzeżenie piękna adorowanej osoby, ale przede wszystkim wymiana spojrzeń

w. 7 doległość – dolegliwość, ból

w. 11 lutość – litość

w. 14 cie miłuję barziej niż sam siebie – nawiązanie do Katullusa, piszącego o Lesbii, którą pokochał bardziej niż siebie i swoich najbliższych.

 

Franciszek Dionizy Kniaźnin (1749 lub 1750–1807)

            Do nocy

            Ta cicha rzeczy postawa

            Jest moim myślom przyjemną.

            Witam cię, Nocy łaskawa!

                        Tyś sama ze mną.

 

5          Ciekawy natręt w tej ciszy

Moich tajemnic nie złowi;

A śpiąca chytrość nie słyszy,

                        Co serce mówi.

 

Owoż i księżyc wyziera!

10        Z obłoku wystąpić raczył.

Przez to się liście przedziera,

                        By mię obaczył.

 

Niechże go widzę całego.

O srebrne koło miesięczne!

15        Zwierciadło serca prawego

                        Czyste i wdzięczne.

 

Jakże to dla mnie brzeg miły,

Skąd widzę rozkosz tej strugi,

Gdzie się twe wdzięki odbiły,

20                    Gdzie takiś drugi!

 

            Twarze w obydwóch jednakie

            I równą słodycz oglądam…

            O gdybyż serce mi takie,

                        Którego żądam!

 

(F.D. Kniaźnin, Wybór poezji, oprac. W. Borowy, Wrocław 1948, BN I, nr 129)

Julian Przyboś (1901–1970)

Do ciebie o mnie

 

            Zapatrzony, że samymi rzęsami

zmiótłbym śnieg z twojej ścieżki,

chwytam w zachwyt ruch twój – i gubię:

 

Krokiem tak zalotnie lekkim,

jakbyś wiodła ptaszka na promieniu,

szłaś przede mną – przed sobą, przed wszystkim!

Poderwany spod nóg przez wróble

twój cień w krzewie się zazielenił,

pojaśniał w drobne listki.

 

I zniknęłaś – w swoim śpiewie. Zamilkliśmy.

 

Ale odtąd zasłuchany, gdy pytam

o mnie

od rośliny do słowa

każdy pąk się wyraża kwieciście;

świat rozkwita naglej, ogromniej

we wszechkwiat.

 

(Gałąź wiśniowa

przewinęła się do kwiatów od liści

zwinniej,

niż wiewiórka zdążyłaby się domyślić).

 

(J. Przyboś, Poezje wybrane, wybór i wstęp autora, Warszawa 1967, pierwodruk w tomie Miejsce na ziemi, Kraków 1945)

 

Marcin Świetlicki (ur. 1961)

Uniwersytety

 

Nie ma się czego wstydzić: chłopiec uczył się

na strychu – każda inna edukacja

nie jest konieczna – odbijał nad ranem

do łóżka – wspinał się po schodach

– zastawiał wejście szafą – pewnym krokiem

szedł przez sam środek strychu – pająki zaś karnie

prężyły się na swoich

wartowniczych punktach.

Chłopiec rozbierał się, stał, wchłaniał.

 

Przez dziurę w dachu przemawiało niebo,

poprzez niebo natomiast przemawiały ptaki,

ptakami przemawiały ręce Boga

głuchoniemego. Wszelka dobroć

pochodzi od głuchoniemych.

 

(z tomu Nieoczywiste. 77 Wierszy religijnych Marcina Świetlickiego według Wojciecha Bonowicza, Kraków 2007)

 

XLVIII OLIMPIADA LITERATURY I JĘZYKA POLSKIEGO, ZAWODY OGÓLNOPOLSKIE, 12 KWIETNIA 2018 ROKU

TEMATY

ROZPRAWKI:

1.  „Należy włączyć dzieła z przeszłości w wielki dialog międzyludzki, dialog, który rozpoczął się u zarania dziejów i w którym każdy z nas, choćby w małym stopniu, uczestniczy”.

      (Tzvetan Todorov, Po co nam literatura)

Przedstaw możliwości i przejawy takiego dialogu o wartościach i kondycji ludzkiej, odwołując się do wybranych utworów polskiej literatury dawnej (do końca XVIII wieku).

2.   „Money, money, money…”. Pieniądz w świecie bohaterów literatury XIX i XX wieku.

3.   „Każdy pisarz musi stworzyć swój własny język.” Czy zgadzasz się ze zdaniem Marcela Prousta? Omów problem, odwołując się do twórczości wybranych pisarzy polskich.

4.   „Bohater, którego odsłania historia, nie musi mieć żadnych cech bohaterskich (…). Konotacja odwagi, odczuwanej przez nas jako niezbywalna cecha bohatera, w rzeczywistości jest już obecna w samej gotowości do działania i mówienia, do wpisania swego ja w świat i zapoczątkowania własnej historii.” Rozwiń myśl Hannah Arendt, odwołując się do znanych sobie „niebohaterskich bohaterów” literackich.

5.               „Tańczymy w kółko i zgadujemy,

A Sekret siedzi w środku – wie, czego my nie wiemy”.

                                                                                 (Robert Frost)

Sens utworu literackiego – odkrywany czy konstytuowany przez odbiorcę (czytelnika, interpretatora)? W jaki sposób docieramy do znaczenia utworu literackiego? Rozważ problem, odwołując się do wybranych dzieł.

INTERPRETACJE:

1.   Dokonaj interpretacji porównawczej wierszy Jana Kochanowskiego Tren XVI   i Cypriana Norwida Fatum.

2.   Dokonaj interpretacji porównawczej opowiadań Bolesława Prusa Pod szychtami i Pawła Sołtysa Patelnia.

3.   Dokonaj interpretacji porównawczej wierszy Kazimierza Wierzyńskiego Przebity światłem i Tomasza Różyckiego 12 z cyklu Kampania zimowa 2003.

4.   Dokonaj interpretacji porównawczej wierszy Haliny Poświatowskiej [Niewyczerpane są kopalnie metafor] i Zbigniewa Herberta Chciałbym opisać.

TEATR:

1.   Romantyczny dramat na polskiej scenie po 1989 r. w kontekście poszukiwań teatralnych i debat światopoglądowych. Omów ten temat na przykładzie wybranych inscenizacji.

2.   Adaptacje sceniczne powieści w teatrze współczesnym (dramatycznym, muzycznym i lalkowym – do wyboru). Sproblematyzuj i rozwiń temat, posługując się wybranymi przykładami.

3.   Na wybranych przykładach omów co najmniej dwa gatunki książek o teatrze. Jakiej wiedzy na temat fenomenu teatru dostarczają?

 

UTWORY DO INTERPRETACJI:

Jan Kochanowski (1530–1584)

TREN XVI

Nieszcześciu k’woli a swojej żałości,

Która mię prawie przejmuje do kości,

Lutnią i wdzięczny rym porzucić muszę,

                                    Ledwe nie duszę.

 

5          Żyw-em? Czy mię sen obłudny frasuje?

            Który kościanym oknem wylatuje,

            A ludzkie myśli tym i owym bawi,

                                    Co błąd na jawi.

 

            O błędzie ludzki! O szalone dumy!

10        Jako to łacno pisać sie z rozumy,

            Kiedy po wolej świat mamy, a głowa

                                    Człowieku zdrowa.

 

            W dostatku będąc, ubóstwo chwalemy,

            W rozkoszy – żałość lekce szacujemy,

15        A póki wełny skąpej prządce zstaje,

                                    Śmierć nam za jaje.

 

            Lecz kiedy nędza albo żal przypadnie,

            Ali żyć nie tak, jako mówić snadnie,

            A śmierć dopiero w ten czas nam należy,

20                                Gdy już k’nam bieży.

 

            Przecz z płaczem idziesz, Arpinie wymowny,

            Z miłej ojczyzny? Wszak nie Rzym budowny,

            Ale świat wszystek Miastem jest mądremu

                                    Widzeniu twemu.

 

25        Czemu tak barzo córki swej żałujesz?

            Wszak sie ty tylko sromoty wiarujesz;

            Insze wszelakie u ciebie przygody

                                    Ledwe nie gody.

 

            „Śmierć – mówisz – straszna tylko niezbożnemu”.

30        Przeczże sie tobie umrzeć, cnotliwemu,

            Nie chciało, kiedyś prze dotkliwą mowę

                                    Miał podać głowę?

 

            Wywiódłeś wszytkim, nie wywiódłeś sobie;

            Łacniej rzec, widzę, niż czynić i tobie,

35        Pióro anielskie, duszę toż w przygodzie,

                                    Co i mnie bodzie.

            Człowiek nie kamień, a jako sie stawi

            Fortuna, takich myśli nas nabawi.

            Przeklęte szczeście! Czy snać gorzej duszy,

40                                Kto rany ruszy?

 

            Czasie, pożądnej ojcze niepamięci,

            W co ani rozum, ani trafią święci,

            Zgój smutne serce, a ten żal surowy

Wybij mi z głowy!

 

           (Jan Kochanowski, Treny, oprac. J. Pelc, Wrocław 1997, BN I, nr 1)

 

w. 1 Nieszcześciu k’woli a swojej żałości z powodu nieszczęścia i swojej żałości  

w. 2 prawie – prawdziwie

w. 4 Ledwe – ledwie

w. 6 Który kościanym oknem wylatuje – starożytni Grecy oraz Rzymianie wierzyli, że sny

        wychodzą z podziemia dwiema bramami: przez bramę z kości słoniowej – sny zwodnicze

        i przez bramę rogową – sny sprawdzające się, prawdziwe

w. 8 Co błąd na jawi – co potem, na jawie, w rzeczywistości okazuje się złudą, nieprawdą

w. 10 pisać sie z rozumy – popisywać się rozumem

w. 11 Kiedy po wolej świat mamy – sens: kiedy świat nam sprzyja

w. 15 skąpej prządce – Kloto, jednej z trzech Parek; Kloto przędła nić ludzkiego życia;

          zstaje – wystarcza

w. 16 Śmierć nam za jaje – zwrot przysłowiowy, sens: śmierć nam za nic

w. 18 Ali żyć nie tak, jako mówić snadnie – sens: łatwiej mówić o życiu niż żyć

w. 19 śmierć ... nam należy – ze śmiercią się liczymy

w. 21 przecz – dlaczego, czemu

          Arpin wymowny – Cycero (Marcus Tullius Cicero, 106–43 p.n.e.), rzymski pisarz i filozof,

          pochodził z Arpinum w Lacjum – stąd określenie „Arpin”

w. 22 budowny – okazale, pięknie zbudowany

w. 23 Miastem – chodzi o Rzym

w. 26 wiarujesz – obawiasz

w. 28 gody – wesele, radość

w. 30 Przeczże – czemuż więc

w. 31 prze dotkliwą mowę – z powodu ciętych przemówień

w. 32 podać głowę – stracić życie

w. 35 Pióro anielskie – podziw dla znakomitego stylu Cycerona

w. 39 snać – przecież

w. 41 Czasie, pożądnej ojcze niepamięci – Czas (grecki Chronos) jest ojcem pożądanej niepamięci, zapomnienia dla strapionych

 

 

Cyprian Norwid (1821–1883)

Fatum

                        I

Jak dziki zwierz przyszło  Nieszczęście  do człowieka

I zatopiło weń fatalne oczy…

–  Czeka  –  –

Czy, człowiek, zboczy?

 

II

Lecz on odejrzał mu, jak gdy artysta

Mierzy swojego kształt modelu;

I spostrzegło, że on patrzy – co? skorzysta

Na swym nieprzyjacielu:

I zachwiało się całą postaci wagą

–  –  I nie ma go!

 

(Cyprian Norwid, Pisma wszystkie. Wiersze, Tom I–II,   oprac. J.W. Gomulicki, Warszawa 1971)

 

Bolesław Prus (1847–1912)

Pod szychtami

Aj! rzęsisteż  to kobiecisko nasza pani Maciejowa spod szychtów[1], aj siarczyste! choć bez żadnej pretensji odziane. Gębę ma, bo ma, jak cielęca wątróbka – na łbie czepiec, żeby się go rak nie chwycił – na grzbiecie koszulinę, chlaśniętą od ramienia do ramienia, a spódnicę… ach!... schowaj się w kąt, piękna Heleno[2]

Siedzi sobie pani Maciejowa na belce i łata … ach! jak łata swój kraciasty, watowany kaftanik. Łata i klnie, klnie a wyśpiewuje, aż ryby uszu nastawiają.

– Bodajżeś ty skisł, paro[3], nim mi cię Żyd sprzedał!... Bodaj w tobie psy topili, nimeś zeszedł na wielkie utrapienie moje!... Żebyś nie ty, dawno bym już ze dwa śmietniki do góry nogami przewróciła!... Hu! – ha… ha…

 

Oj hojna, hojna, hojna pod Pińczowem wojna,

Wszystkie krowy jałowice, tylko jedna dojna!...

 

– Hu!... ha!...

 

*          *          *

 

            Między ulicą Dobrą i nadwiślańskim wałem, między parkanem wodociągu i uliczką Leszczyńską, rozwala się plac obszerny jak Ogród Krasińskich, pusty jak wszystkie place i złożony z dwu kondygnacji. Niższa z nich ma postać doliny, wyższa zaś tworzy rodzaj płaskowzgórza, patrzącego ku Wiśle spadzistą i pogiętą ścianą.

            Gdy woda przybiera, a na środku rzeki zamiast łopat piaskarzy pracują sieci rybaków – wówczas dolina staje się jeziorkiem, przy którym strome brzegi placu wyższego formują, obok wodociągu, rodzaj przylądka i półwyspu. W tej epoce zbiega się tu gromada obdartych uliczników, z których jedni grają w guziki, inni pływają po sadzawce na jakimś kawałku deski lub belki, a jeszcze inni, wśród uroczystego milczenia, poszukują robaków na przynętę.

             W miarę opadania Wisły sadzawka staje się bagnem, błotem, a wreszcie zupełnie wysycha. Wówczas szare i spękane łożysko jej zarasta gęstymi krzakami ostu, a na wybrzeżu, zamiast krzykliwej i ruchliwej zgrai, samotna pani Maciejowa łata wiecznie rozłażący się kaftanik lub, w towarzystwie kilku innych dam, przerzuca całe stogi śmieci.

 

*          *          *

 

Rzeczy, podobnie jak ludzie, mają swoje cmentarzyska, do których należy plac przy ulicy Dobrej, będący jednym z jeneralnych śmietników miasta. Tu po dłuższej lub krótszej wędrówce obok starej podeszwy upada bukiet zwiędły; szmat niegdyś eleganckiej sukni obok gnijących wiórów; okruchy porcelany obok bydlęcej racicy, słowem – wszystko, co się komu podoba. Najwstrętniejsze kupy różnorodnych szczątków wypierają się nawzajem tworząc pstry dywan, nad którym pływa obmierzła woń padliny i spośród dziur którego listki nędznej, skrofulicznej[4] trawy wydzierają się do słońca, jakby błagając go o ratunek przeciw haniebnemu sąsiedztwu.

Szpetny widok; lecz – o! wykwintny przechodniu z Saskiego Ogrodu, nie wzruszaj tak ramionami!... Zakazany ten zakątek w porze właściwej ciska pioruny, z których niejeden na twoją własną głowę może upaść. Tu bowiem przy tym placu szkaradnym, z którego po promieniach słonecznych pełzną ku górze zdradzieckie miazmaty[5], tu wpośród tego gnojowiska, leży krynica miasta: dwa filtry wodociągów, a także… studnia ściekowa.

            Kanał, śmietnik i filtry – oryginalna trójca! która z jednej strony objaśnia nam niezwykłą śmiertelność Warszawy, z drugiej zaś nasuwa pytanie: po co człowiek żyje na tym świecie? Czy po to, aby służyć za ogniwo między kanałem a filtrem?...

            Ale zostawmy w spokoju higienę i filozofią.

 

*          *          *

 

Kilka sczerniałych parkanów i barier, kilka telegraficznych słupów i kilka olbrzymich a zakurzonych stosów belek, oto całe umeblowanie placu pod szychtami. Płowa koza z koźlęciem, para szkap wynędzniałych, wywożący śmiecie, gałganiarki i ulicznicy z Powiśla, oto najzwyklejsi goście tej pustki. Czasem jednak, w dnie gorące, można tu spotkać w cieniu parkanu lub belek drabów o pokudłanych włosach i straszliwie podartej odzieży, której kolor jak najzupełniej harmonizuje ze zgniłymi barwami otoczenia. Co oni tu robią?... Przynajmniej w chwili obecnej śpią głęboko z rozkrzyżowanymi rękami lub pokurczonymi nogami, na pierwszy rzut oka podobniejsi do rozstrzelanych niż do spoczywających. Co będą robić później?...

            Dziwna musi być praca wieczorna ludzi, którzy porę obiadową pod szychtami przespali!

 

*          *          *

 

Jak wygląda wiosna w podobnym miejscu?... Jak na tle nocy przedstawia się ten ponury cmentarz, do którego flegmatyczny czas przywlókł w pozbawionych kształtu okruchach szynk i salon, kuchnią i stajnią, aby je tu w najpotworniejszy sposób przemieszać i błotem zarzucić?…

Spojrzyjmy:

Na lewo, gdzieś aż w nieskończoność, ciągnie się szeroka smuga bladej, mętnej, że nie powiem trupiej jasności: to rzeka. Na prawo piętrzy się kolosalny, dziwnie poszczerbiony wał: to miasto. Po jednej i drugiej stronie, wyżej i niżej, migocą krwawe lub brudnożółte iskry: to światła w mieszkaniach. Tuż przy ziemi majaczy jakaś delikatna, nieujęta mgła: to wilgotne gnojowisko dyszy zarazą…

Zmęczona uwaga przerzuca się w inną stronę, i otóż słyszysz monotonny szum wiatru, plusk fal, a czasem odległy zgiełk miasta, który zrazu cichy, stopniowo powiększa się i stopniowo przechodzi w milczenie… Niekiedy też zaszeleści coś bliżej, niby staczający się kamyk albo źdźbło słomy poruszone… To śmierć pracuje …

Nowe znużenie uwagi i nowa refleksja.

Któż zgadnie, czy oprócz gnijących szczątków obrzydły zajazd ten nie posiada i innych lokatorów? Miejsca podobne używają nie najlepszej sławy, a możnaż ufać ludziom szukającym tu wytchnienia czy noclegu?

Cyt!…

…Wśród martwych, apatycznych szmerów pustkowia uwydatniają się jakieś odrębne głosy znamionujące życie i czucie. Słychać jakby dreszcz pośpiesznego zgrzytu i chrapanie stłumione, gniewne… Coś jękło? To tylko nowa fala wiatru uderza o parkany, lecz zgrzyt, chrapanie i szamotanie rozlegają się wyraźnie i ciągle.

            Jestżem igraszką zmysłów?

Dokoła coraz ciemniej. Wysmukłe słupy telegrafów sterczą jak szkielety szubienic, stosy belek przybierają postać mogił, a na szczycie jednej z nich, na tle mrocznego i ogromnego nieba… cóż to jest?…

To najnędzniejszy z nędzarzy, pies bez pana i dachu targa kość wszczepioną między belki, jedyną, jakiej nie pochwycili ludzie…

 

 (Bolesław Prus, Opowiadania i nowele. Wybór, oprac. T. Żabski,

Wrocław 2009, BN I, nr 291, pierwodruk: „Kurier Warszawski”, 24 VII 1874, nr 161)

 

Paweł Sołtys (1978–)

Patelnia

Boczna uliczka w Warszawie. Z tych boczniejszych. Chciałoby się napisać „willowa”, ale to nieprawda. Domy i domki, parkany bez większych upiększeń, wyliniałe trawniki, gdzieniegdzie kwietniki pod gałęziami, jak w szałasach. Przyciąga i zatrzymuje mnie murek. Bo omszały, ale bez ostentacji. Cieniutka, miejscami podziurawiona zieleń. Chce się jej dotknąć, delikatność na betonowym konkrecie. Głupio wzruszające. Wyżej metalowe ogrodzenie w plamach rdzy. I za nim gruby pień. To z niego spłynęło zielone na murek, tak to wygląda. Tu już nie ma żartów, rozpanoszony ten mech, można by go czesać. Zapaliłem papierosa, żeby jeszcze postać. Za drzewem ceglany dom. Niebo jest grudniowe, szare jak ortaliony pierwszych poradzieckich handlarzy na Stadionie. Światła nie za dużo, ale wystarczy. Gdybym zmyślał tę historię, dorzuciłbym do porośniętego murku chudego kota patrzącego nieufnie. Chude koty zawsze pasują. Ale kota nie ma.

            Idę i rymują mi się te domy i ogródki. Niedokładnie, ale się rymują. Przy którymś z kolei – plastikowy śmietnik. I obok niego, tak żeby można było sięgnąć przez szparę pod płotem, patelnia. Używana, ale całkiem dobra. Dość głęboka, z drewnianą rączką, wyszorowana. Głowa na takie okazje ma zazwyczaj jakieś dziwactwa. Przypominam sobie, że wielka fala Romów, która przybyła do Polski w XIX wieku, to byli Kełderasze. Kelderari, czyli ci, którzy robią patelnie, garnki, kotły. Rozglądam się i rzeczywiście – z drugiej strony kubła stoją jeszcze garnki. Zwykłe, stare, takie same miała moja babcia, masowa produkcja lat chyba osiemdziesiątych. Pomarańczowe z zewnątrz, a na tym pomarańczu schematyczne rysunki kwiatów. I nagle ściśnięcie pod sercem. Oby ktoś kupił sobie nowe wyposażenie kuchni. Na bazarze, w dizajnerskim sklepie albo w supermarkecie za odpowiednią liczbę naklejek do zniżki. Bo moja głowa jest taka, że od razu wie: ktoś odumarł te garnki i patelnię. I dzieci albo wnuki powoli opróżniają dom z barachła. Komuś się może przydać, a kupić przecież nikt nie kupi. Patrzę więc na ten dom zrymowany z innymi jak na dom w żałobie. Ktoś tu mieszkał pewnie sześćdziesiąt lat i oczy wyszukują czerni. W tym świetle wszystko, co ciemniejsze, jest czarne. Gałązki jakiegoś krzewu, ziemia tam, gdzie przetarła się trawa, gumowa wycieraczka przed wejściem. Dwa gawrony grzebiące dziobami w ziemi przemianowuję sobie na kruki. Kruki ponoć potrafią nadawać sobie nawzajem imiona i opowiadać proste historie.

 

(z tomu Mikrotyki, Wołowiec 2017)

 

Kazimierz Wierzyński (1894–1969)

Przebity światłem

A może mi się przywidziało,

Może to deszcz i noc i potem

Lustro naprzeciw okna dniało

I wiatr przewracał się z łoskotem.

 

I nadszedł świt nieznany, drżący,

Na nowy dzień mnie wołał w śnie tem

I obudziłem się krzyczący,

Przebity światłem jak sztyletem.

 

 (Kazimierz Wierzyński, Poezja i proza, wybór i posł.

         M. Sprusiński, Kraków 1981, t. 1: Poezja)

 

Tomasz Różycki (1970–)

Z cyklu Kampania zimowa 2003

12.

I nagle obudzony, napojony światłem,

upity, napełniony, światło mu przez oczy

wchodzi do środka, tak, że widać w mroku

wreszcie jego kontury, że jest, że naprawdę

 

istnieje, się pojawił, ogląda zdziwiony

świat, również istniejący, planety, kobiety

i układ figur, wiosnę. Musieliśmy przecież

zwyciężyć w takiej wojnie, musiała z tej strony

 

przyjść w sukurs kawaleria, światło, świetne lance.

I znów się okazało, że niezwyciężony

jest w tym istnieniu, dnieniu. Właśnie biją dzwony

i pachnie młoda ziemia. Przebudzony słońcem,

 

dotknięty przez usta dnia, naznaczony palcem,

rankiem zraniony, światłem świata ranny w walce.

 

(z tomu Świat i Antyświat, Warszawa 2003)

 

Halina Poświatowska (1935–1967)

 

niewyczerpane są kopalnie metafor

na urągowisko

otwartą głębią straszą

mrok

a ja chcę życia – płasko

a ja chcę życia – nisko

ja nie chcę w głąb

ja nie chcę wszerz

ani wzdłuż

 

chcę żeby się owinęło

o występ muru

konsystencją dzikiego wina

chcę żeby czepiało się okien

drzwi –

żeby zapachem

biegło poprzez dom

żeby dokoła z ziemią krążyło

z moim sercem co wewnątrz tkwi

 

ja chcę być zmokłą trawą

w twoich ustach

w twoich dłoniach

chcę być tylko zmokłą trawą

do utraty tchu

chcę być bardzo głupią trawą

u twych nóg

przydrożnie róść

 

                                    (Halina Poświatowska, Wiersze wybrane, oprac. J. Zych, Kraków 2003)

 

Zbigniew Herbert (1924–1998)

Chciałbym opisać

Chciałbym opisać najprostsze wzruszenie

radość lub smutek

ale nie tak jak robią to inni

sięgając po promienie deszczu albo słońca

 

chciałbym opisać światło

które we mnie się rodzi

ale wiem że nie jest ono podobne

do żadnej gwiazdy

bo jest nie tak jasne

nie tak czyste

i niepewne

 

chciałbym opisać męstwo

nie ciągnąc za sobą zakurzonego lwa

a także niepokój

nie potrząsając szklanką pełną wody

 

inaczej mówiąc

oddam wszystkie przenośnie

za jeden wyraz

wyłuskany z piersi jak żebro

za jedno słowo

które mieści się

w granicach mojej skóry

 

ale nie jest to widać możliwe

 

i aby powiedzieć – kocham

biegam jak szalony

zrywając naręcza ptaków

i tkliwość moja

która nie jest przecież z wody

prosi wodę o twarz

 

i gniew

różny od ognia

pożycza od niego

wielomównego języka

 

tak się miesza

tak się miesza

we mnie

to co siwi panowie

podzielili raz na zawsze

i powiedzieli

to jest podmiot

a to przedmiot

 

            zasypiamy

            z jedną ręką pod głową

            a z drugą w kopcu planet

 

            a stopy opuszczają nas

            i smakują ziemię

małymi korzonkami

które rano

odrywamy boleśnie

 

                                    (z tomu Hermes, pies i gwiazda, Wrocław 1997,

        pierwodruk Warszawa 1957)

 

[1] szychty – tu: stosy desek lub belek, układanych końcami na krzyż; wielkie składy drewna pod gołym niebem na Powiślu.

[2] piękna Helena – córka Zeusa i Ledy, żona króla Sparty, Menelausa.

[3] para – dusza, duch, ożywcze, życiodajne tchnienie, w mowie potocznej przezwisko, wykrzyknienie.

[4] skrofuliczna – pokryta guzami, zwyrodniała, chora.

[5] miazmaty – zaduch, wyziewy, nośniki chorób zakaźnych.